poniedziałek, 6 czerwca 2011

Umierająca ziemia, Oczy nadświata

Skończyłam po trzech dniach czytać dwa pierwsze tomy opowiadań Jacka Vance'a. Fantasy przygodowe w naprawdę dobrym wydaniu. Przede wszystkim zauroczyły mnie morały zgrabnie ubrane w proste opowiastki i porównania (niemalże zręczność de Saint Exupery'ego?) i wyjątkowa oryginalność. Odejście od znanych z innych powieści kreatur, od elfów i podobnych rozwiązań. Nie jest banalnie, nareszcie. Nie można odebrać autorowi wyjątkowej wyobraźni i lekkości pióra. Pomyśleć, że wygrzebałam to przypadkiem. Nie dziwię się Sapkowskiemu, że zalicza te tomy do swojego kanonu fantasy - zwięzłe opowiadania z morałami, cóż, skąd my to znamy...tomy opowiadań ASa? AS jednakże okazał się dużo bardziej zręczny, jego postacie nie są w żadnym wypadku jednoznaczne i podlegają indywidualnemu osądowi. W opowiadaniach Vance'a nie ma wątpliwości, że mamy do czynienia z ludźmi, którzy albo mają dobre, albo bardzo złe usposobienie i są zepsuci. Nie psuło mi to jednak wrażenia, ponieważ Vance nie przesadził. Nie było wielkiego, ziejącego mrokiem złoczyńcy czarnego maga zła piekielnego potwora cokolwiek. Jak coś było przesadzone, to wprowadzało groteskowy klimat, a nie nieudaną pseudo-wzniosłość. Udało mi się więc zaspokoić głód niebanalnej książki, wielowarstwowej, że tak powiem.
Tym czasem pogoda jest nieubłagana. Palące upały, duszność, burze. Wiosna? Współczuję ludziom, którzy będą zamieszkiwać Ziemię wiele lat później i odczuwać dużo dotkliwiej efekty działalności własnego gatunku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz