poniedziałek, 13 czerwca 2011

"Achaja"

uff, dzień zaczął się niepozornie, nagle nastąpiło miłe przyjście paczki z Glasgow, ale potem już mniej miło - okazało się że nie wiadomo, co z moją książeczką zdrowia, która jakby było mało, jest mi teraz na gwałt potrzebna a nigdzie jej nie ma, mimo że już dwie osoby, w tym ja, przeszukiwały skrupulatnie mój pokój.

W każdym razie, zanim wyszedł na jaw ten feralny zbieg okoliczności zanikania rzeczy wtedy, kiedy są potrzebne najbardziej, skończyłam czytać pierwszy tom "Achai". I przyznam, że wściekła jestem na Ziemiańskiego, bo wcale nie mam ochoty wydawać pieniędzy na kolejny tom, a aż mierzi mnie w środku, żeby wiedzieć, co dalej. Moje zdanie o książce? Świetna, bardzo przyjemna, relaksująca, dobrze napisana opowieść. Może to dziwne, że historia przeplatana gwałtami, niewolnictwem, niesprawiedliwością, żądzą władzy, może być relaksująca i przyjemna, ale każdy historyk powie przecież, że to co nas interesuje najbardziej, to nieszczęścia, wojny i sekretne zabójstwa, a kiedy słyszymy o czasach dobrobytu, pokoju i wspaniałej gospodarki i dyplomacji - umieramy z nudów. Tak więc uważam Ziemiańskiego za świadomie i sprawnie posługującego się słowem. Brakowało mi takiego twórcy w polskich szeregach od czasu Piekary (o ASie nie piszę, bo AS jest ponad wszystkimi :).Wywołał u mnie i uśmiech, i śmiech, i współczucie, i obrzydzenie. Uwielbiam światy, które nie są pokolorowane na różowo, a Ziemiański uniknął takiego nieciekawego zabarwienia. Nie ma wielkich, wzniosłych pierdół. Może zdarzy się raz czy dwa, że jest nieprawdopodobnie, ale to takie niezbędne minimum :) Ujął mnie losami młodej Achai, która nieprawdopodobnie zmienia się na przestrzeni książki, ujął mnie też bardzo ukazaniem wielkich pragnień człowieka, który chce żyć wiecznie w sercach ludzi, na kartach historii. Nic nowego, bo ciągnie ze starożytności jak cholera, ale...czy to źle? Większość jednak pisze o niczym, na podstawie niczego, lepiej więc mieć takie a nie inne wzorce. Była to moja pierwsza przygoda z Ziemiańskim i myślę, że w tym roku na pewno zamierzam dokończyć trylogię, ale też obejrzeć się za innymi dziełami, jeśli do trzeciej części Achai pan Z. będzie trzymał poziom :)

2 komentarze:

  1. Muszę w końcu i ja ruszyć "Achaję" - zdaje się ciekawa, a poza tym na jej korzyść przemawia opisana przez ciebie NIEcukierkowość.
    Pozdrawiam i witam również na blogspocie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Achaja" była jedną z pierwszych książek fantasy którą przeczytałam. Siedzę w tym gatunku do dziś, a minęło już ładnych parę lat, więc to chyba o czymś świadczy :) Mimo brutalności, niekiedy wulgarności bardzo miło ją wspominam, chociaż szczerze powiem, że niewiele fabuły już pamiętam. Ale w przypływie sentymentu sprawiłam sobie całą serię, więc w każdej chwili mogę ponownie po nią sięgnąć :)

    OdpowiedzUsuń