czwartek, 23 czerwca 2011

"Misja Ambasadora" i trochę marudzenia

Wiem, że książka ukazała się dawno temu, a ja obudziłam się tu nagle z pomysłem napisania o niej. Przeczytałam ją dopiero dziś. Czemu? Długo zwlekałam z nabyciem jej, a zdarzyło mi się to dopiero jakiś czas temu. Trylogię czarnego maga i jej prequel czytałam ponad dwa lata temu. Wówczas miałam jeszcze ten okres, w którym każda książka fantastyczna nie pisana językiem dziecinnym uważana była przeze mnie za wspaniałą, a w mojej głowie nie rodziły się słowa krytyki dla tego gatunku. No cóż, dwa lata to mało i dużo, a w tym wypadku bardzo dużo. Nie byłam przekonana do autorki, która najpierw pisze trylogię o dziewczynie, która ma wielki niespodziewany talent, potem pisze prequel o dziewczynie która ma wielki talent i następnie pisze już w innych realiach kolejną trylogię, której już nie czytałam (zamierzam) a która również zapowiadała się na jakąś modyfikację motywu o dziewczynie która ma wielki talent. I te wielkie talenty to zawsze awans społeczny. Nikogo nie obrażając, Trudi wydaje mi się już w tej chwili rzemieślniczką, która miała dawno temu kilka pomysłów na tę samą historię i ujęła je na różne sposoby sprzedając w rozmaitych wydaniach. Może rzemieślnik to obraźliwe określenie w tej dziedzinie, ale nie jestem w stanie znaleźć lepszego słowa. Historię czyta się w miarę miło, postacie mają jakieś tam swoje charaktery (pt. "bardzo dobry człowiek" lub "bardzo zły człowiek", ewentualnie "trochę zły człowiek, ale z honorem") ale tu zaważyła kolejność książek, które ostatnio czytałam. Jakie by one nie były, wspaniałe (Wegner) czy zwyczajnie bardzo fajne (Kossakowska) to wydały mi się teraz zbiorem wielu barw i żywiołów w porównaniu z rozmemłaną, powolną fabułą Canavan o szlachetnych ludziach, którzy robią szlachetne rzeczy i nie mają skazy na duszy. Były w książce od tego wyjątki, teraz mówię już o Misji Ambasadora, ale za mało. Pozytywem było pojawienie się takiej postaci jak ashaki Achati, który utrzymywał niewolników (taki zły), ale jednak wykazywał się pomocą i życzliwością (taki dobry). Plusem jest też poruszenie tematu homoseksualizmu, nierówności kobiet i mężczyzn, nierówności wobec prawa, ale w ogólnym rozrachunku jedyne co mnie przekonało i było sensownym przedstawieniem tematu, które mogłoby coś wnieść komuś do życia, to było właśnie przedstawienie homoseksualizmu jako elementu życia normalnych ludzi, zajmujących się różnymi dziedzinami. Wiem, że to nie jest literatura parenetyczna, tylko ładne opowieści, no i tym dla mnie była Misja Ambasadora i chciałoby się powiedzieć - tylko tym. Nie było wiru wciągających wydarzeń, ani innych "fajerwerków", których spodziewam się po książkach, które mają się po prostu dobrze czytać jako fantastyczne historie z takich też krain. Dużo bardziej porwały mnie pomysły autorki Licii Troisi, która również pisze na wyścigi rozmaite trylogie dodając nowe pomysły, kontynuując dzieje świata, ale jej pomysły są ciekawsze, postacie wielobarwne, wydarzenia porywają czytelnika, świat nie jest przede wszystkim tak wyidealizowany jak u Canavan. 
Jeśli jednak ktoś oczekuje grubej (jak na standardy większości) książki do poczytania na letnie wieczory, a nie porywającej powieści fantastycznej, po której będzie chciał więcej i więcej, to Misja Ambasadora jest w sam raz. Mimo przeciągania wydarzeń, jednobarwności, to w dalszym ciągu są to fajne postacie, których losem można  przejąć się podczas niejednego opisywanego wydarzenia. Mogą wzbudzić żywą sympatię, co jest zwykle odruchem psychologicznym człowieka, automatycznie stawiającego się za "tym dobrym", który staje do walki ze złym.
Gdybym miała oceniać w jakiejś mojej skali to książce dałabym tak maksymalnie 6/10, ale to głównie za przemiłe wspomnienia z trylogią czarnego maga (postać Akkarina mi bardzo podeszła i moim zdaniem Canavan uśmierciła kogoś, kto mógłby przyciągnąć tłumy ludzi do księgarni, skoro wielki mistrz nie należał do dobitnie jednoznacznych postaci). Zanim sięgnę po Łotra miną długie miesiące.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz