sobota, 1 czerwca 2013

Paryski basen w podroży z tygrysem - recenzja "Życia Pi" Yanna Martela

Ekranizacja, spekulacje, dociekanie prawdy ­– są takie powieści, które pociągają za sobą lawinę wydarzeń, komentarzy. Co jest źródłem tej zbiorowej konsternacji? Bywa różnie, od kontrowersji związanych z etyką po zwykłe grafomaństwo. Yann Martel zaprezentował natomiast tekst, który w osłupienie sprawia nie poprzez szok, a wyjątkowość. Internet huczy od pytań: czy to prawdziwa historia? Czy Pi Patel, mężczyzna nazwany na cześć paryskiego basenu, naprawdę żył i pływał w szalupie z tygrysem? Czy istnieje wyspa pożerająca nocą nieproszonych gości? Brzmi absurdalnie, ale tylko dopóty, dopóki nie chwycimy za książkę. Można się zdziwić.

O sprawie jest głośno, lecz przeróbmy ją sobie raz jeszcze. Yann Martel opisuje rzekomą relację Hindusa Piscine Molitor Patela (z czego dwa pierwsze człony to nazwa basenu w Paryżu), który po katastrofie statku, na którym podróżował z rodziną do Kanady, znalazł się w szalupie pośrodku oceanu jako jedyny uratowany. No, prawie jedyny. Ojciec Pi miał w Indiach własne zoo i niektórych milusińskich zabrał ze sobą w podróż w celach sprzedaży. Tak oto Pi, wyjątkowy nastoletni chłopiec wyznający hinduizm, chrześcijaństwo i islam jednocześnie, został poddany próbie wiary lądując na pokładzie z ogromnym tygrysem bengalskim.

Pierwsza nasuwająca się obawa może być taka, że pisarz przesadził z ilością absurdu. Religia, duchowe przeżycia młodego chłopca, zoo, dzikie zwierzęta, mięsożerna wyspa i oceaniczne podróże, to sporo jak na jednego czytelnika, który być może wcale nie liczył na fantastykę. I nie przeliczyłby się, gdyż wbrew pozorom Życie Pi to nie radosna quasi–Odyseja nastolatka, a opis ciężkich zmagań z głodem i pragnieniem, próba zachowania człowieczeństwa i przede wszystkim, przeżycia z wygłodniałym drapieżnikiem na pokładzie. Nie ma bajki o kumpelskiej dwójce tygrys i Pi, jest życie rozbitka pełne strachu, drobnych nadziei, rozważań na temat ludzkiej natury w sytuacji gdy fizjologia i odruch bezwarunkowy przesłania sferę ducha. Można by mieć również obiekcje, czy w związku z tym nie jest to jakaś religijna metafora – kto wie? Narrator, którym jest w większej części książki sam Pi, nie zagłębia się jednak w szczegóły, nie jest piewcą żadnej religii. Kwestię wiary odnosi tylko do siebie i do własnego ważenia wartości, nie narzucając niczego czytelnikowi.

Poza rozwiniętą warstwą duchową, która stanowi ważny element powieści, Życie Pi oferuje też wiele pięknych opisów natury i będzie nie lada gratką dla osób o przyrodniczych zainteresowaniach. Pi snując swoją historię nie raz zatrzymuje się przy różnych gatunkach zwierząt, opisuje ich wygląd, zwyczaje, znaczenie gestów. Można się przy tym natknąć na dość mocne opisy anatomii zwierząt, kiedy chłopak cierpi głód i pożera cokolwiek może, nie szczędząc czytelnikowi biologicznych opisów tego, co pochłaniał będąc na skraju śmierci. Jest to kolejny dowód na to, że nie mamy do czynienia z sielankową historyjką.
Co więc budzi ten czytelniczy niepokój odbijający się echem w medialnych zakątkach? Cóż, tutaj należy chwycić za tekst i po prostu się z nim zapoznać, ponieważ wszelkie kontrowersje związane są głównie z ostatnimi rozdziałami powieści. Na okładce nie jest napisane, że mamy do czynienia z biografią, faktami – takich zapewnień nie ma, więc nie warto irytować się nikłym prawdopodobieństwem pewnych oceanicznych przygód. Autor zachował umiar, równoważąc dziwne zbiegi okoliczności z trudną walką o życie głównego bohatera. Druga strona medalu jest taka, że cała ta historia może być też jedną wielką metaforą przeżyć duchowych Pi lub autora. Interpretacja zależy od czytającego, dlatego wielowarstwowość tego tekstu jest jego atutem wyróżniającym go wśród zwykłych czytadeł.


Z okładki patrzy więc na nas tygrys, który kryje za sobą powieść niebanalną. Dla jednych będzie ona przerostem formy nad treścią, dla innych zaś chwilą świetnej zabawy, ucztą wyobraźni lub wielką przenośnią pełną przekazów. Ważne jest to, że książka ta na pewno zrobi wrażenie, nie ważne złe czy dobre,  wzbudzi emocje i nie raz przywoła uśmiech na twarz czytającego. Czy warto pouśmiechać się więc z młodym hindusem pośrodku oceanu? Warto, dla poszerzenia horyzontów i niecodziennego spotkania, jeśli ktoś tylko ma ochotę na takie dryfowanie.

_______________________________________________________

Dziś wieczorem postaram się zamieścić pierwsze wrażenia z gry Dungeon Siege III wraz ze screenami, chyba że przyjdzie mi ochota na zmontowanie krótkiego gameplayu, co opóźni pojawienie się posta, ale zdecydowanie urozmaici jego zawartość :)

4 komentarze:

  1. Kurczę czytam Twoją recenzję i z jednej strony myślę "to może być interesujące", a z drugiej "to nie dla mnie", przecież nie lubię nadmiernych opisów przyrody i nie potrafię zrozumieć zwykle wątków hinduizmu (mam tu na myśli inne książki, które przeczytałam i miały takowy wątek), a świat fantasy też moim nie jest. Stoję przed dylematem, czas pokaże ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardziej niż na opisach przyrody, autor skupia się na zobrazowaniu swoich przeżyć wewnętrznych ;) Wszystkiego jest tu po trochę w stosunku na tyle wyważonym, że powinno być strawne. Ze swojej strony polecam dla zaspokojenia ciekawości ;)

      Usuń
  2. Obawiam się troszkę, że ta książka może mnie minimalnie znudzić, ale i tak przeczytam - podobno warto :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Martel musi mieć wspaniałą wyobraźnię, skoro wpadł na taki pomysł :)

    OdpowiedzUsuń