czwartek, 11 sierpnia 2011

Prawda

Notka o charakterze bardziej osobistym.

Od małego były mi wpajane pewne konkretne zasady oparte bardzo często na chrześcijańskiej moralności. Zawsze miałam z tym pewien problem, jak i z wiarą, ponieważ moi rodzice nie wierzyli,a przynajmniej nie praktykowali. Raczej skierowani byli w stronę ateizmu/agnostycyzmu, tak wynikało z mojej obserwacji. Tym bardziej nie utwierdzały mnie w wierze ich słowa, że sakramenty "powinnam mieć" z przyczyn ewidentnie praktycznych. Moja niewiara w chrześcijańskiego boga nie wzięła się też od nich, bo mimo wszystko jako dzieciak byłam prowadzona przez rozmaitych członków rodziny do kościoła i w czasach przed podstawówką robiłam to nawet chętnie. Nie brakowało mi wzorca. Ja po prostu wiedziałam, że to wszystko nie zgadza się mi z czymś i zalatuje bredniami. Nie żebym pragnęła tu kogokolwiek raczyć złym słowem odnośnie jego boga, ale takie były i są moje subiektywne odczucia. Dlaczego? To bardzo proste, właściwie dość pospolite. Głównie przez służalczość człowieka propagowaną przez Kościół, przez ograniczenie torów myślowych. Już jako małe dziecko uważałam, że "wybór" dawany przez chrześcijańskiego boga jest w istocie wyborem pozornym. Czy nazwiecie to prawdziwym, wolnym wyborem i wolą, jeśli ktoś przystawi wam lufę do głowy i powie - jeśli będziesz moim bezwolnym golemem i będziesz mi służył, nie strzelę. Jeśli odmówisz i będziesz miał własne zdanie na ten temat, giniesz w cierpieniu i nie czeka cię już nic dobrego. Nie wierzyłam nigdy, że może istnieć DOBRY bóg, u którego można popaść w niełaskę przez omijanie wielkich kamiennych twierdz, w których odśpiewywane są w kółko te same pochwalne hymny, a ludzie skierowywani są na jeden słuszny tor myślenia, zaś wszelki krytycyzm to błądzenie, wszelka wolna myśl wykształcona przez indywidualizm - grzech wobec jedynej słusznej prawdy. To zalatuje jakimś bardzo brzydkim totalitaryzmem. Nie myśl, nie poddawaj krytyce - a będziesz bezpieczny. Bo o to  tu chodzi, o poczucie bezpieczeństwa i nadzieję na to, że jak będziemy bezwolni i pokorni, to dostaniemy nagrodę. O tak, system kary i nagrody wyuczony od najmniejszego chodził tutaj za człowiekiem krok w krok mówiąc, że wolna myśl, odmienne zdanie, zostanie kiedyś ukarane. Skoro jako dziecko wyczuwałam fałsz, w całej swojej dziecięcej niewinności i braku świadomości "mody na ateizm", to coś musi być nie tak. Do tego doszły kolejne sprzeczności, już w szkole, kiedy okazało się, że ta świetlista wiara ma na swoim koncie litry ludzkiej krwi.
Ateizm również do mnie nie przemawiał. Mimo tego, że nie wzbraniał niczego, ateista mógł się rozwijać, mógł myśleć krytycznie, mógł mówić "nie" i miał pewną dowolność w postępowaniu - nie przemawiał do mnie, ponieważ od zawsze wyczuwałam też wyższą energię, która między nami krąży. Niebo nie mogło być puste (to cytat, nie wierzę w "niebo"), od małego miałam przeświadczenie, że jednak "coś" jest między nami. Coś, co daje nam dowolność działania, a nie jest jednym punktem w nieokreślonej przestrzeni, który strzeże dobra, bo jednak mamy śmierć, cierpienie, wojny, choroby. Ale to coś jest i czułam to, wiele ludzi czuje.
Ostatnio popadłam w pewien stan rezygnacji z poszukiwań. LaVey wydał mi się bredniami, zdecydowanie przesadzonymi. Ogólnie inne teorie miały w sobie wiele przesady i nieciekawe założenia. Uznałam więc, że jak na tę chwilę, pozostanę po prostu przy swojej teorii sprawiedliwości, moralności, przy mojej "normie" itd. Nawinął mi się jednak ciekawy temat pt. Satanizm duchowy. Jestem dopiero w przedsionku zdobywania informacji i zastanowień na ten temat, ale jak na razie wszystko brzmi jak idealne zaprzeczenie głupoty, niewolnictwa, i czczych bajek o złym diabełku, który smaży ludzi (litości, gdyby szatan karał złych ludzi, to byłaby ewidentna współpraca z bogiem - karałby w końcu posłusznych sobie - kto to w ogóle wymyślił?). Ktoś może powiedzieć, że to usilna próba znalezienia czegoś, czegokolwiek, bo człowiek ma potrzebę wiary. Zaprzeczę temu, mówiąc, że człowiek zwyczajnie czuje coś, ale nie wie jak to nazwać, więc "wierzy" w konkretną wersję tego, co odczuwa duszą. O ile bardziej logiczna i prawdopodobna jest wersja o energii, wewnętrznej mocy, potencjale człowieka, wersja o jego zarodku boskim i o bogach nie wzbraniających myślicielstwa i krytycyzmu (nie krytykanctwa!) od  wielkiej baśni o aniołach, demonach, która jest co dzień obalana (Zeitgeist, piękny film, polecam).
Zastanawiam się, ilu katolików czuje w sobie tę sprzeczność i pada na kolana tylko z przyzwyczajenia, czy też potrzeby podpisania się pod czymś, co robią wszyscy by być w normie, w szarej masie. Ilu ludzi wpisanych w rejestry kościelne to osoby popychane do wpisania się w te rejestry przez rodziców, którzy widzieli pragmatyczność sakramentów, ale nie wierzyli w nie. Ilu w końcu robi to ze strachu i wielkiej potrzeby bezpieczeństwa, uczucia, że są chronieni, uczucia, że są we wspólnocie gdzie wszyscy są dobrzy i równi (to może być świetnym pocieszeniem dla głupiego, prawda? Równości nie ma, patrząc choćby po zdolnościach z którymi się rodzimy). Ja natomiast wolę szukać prawdy, czegoś, w co naprawdę uwierzę, bo nie będzie przeczyło człowieczeństwu, gniotło i obrażało inteligencji, ograniczało wolności i wzbraniało myślenia. Nie nakłaniało do słabości. I nikt nie nazwie tego chyba "złem" za które można skazać kogoś na nieskończone cierpienia..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz