Ekranizacja,
spekulacje, dociekanie prawdy – są takie powieści, które pociągają za sobą
lawinę wydarzeń, komentarzy. Co jest źródłem
tej zbiorowej konsternacji? Bywa różnie, od kontrowersji związanych z etyką po
zwykłe grafomaństwo. Yann Martel zaprezentował natomiast tekst, który w
osłupienie sprawia nie poprzez szok, a wyjątkowość. Internet huczy od pytań:
czy to prawdziwa historia? Czy Pi Patel, mężczyzna nazwany na cześć paryskiego
basenu, naprawdę żył i pływał w szalupie z tygrysem? Czy istnieje wyspa
pożerająca nocą nieproszonych gości? Brzmi absurdalnie, ale tylko dopóty,
dopóki nie chwycimy za książkę. Można się zdziwić.
O sprawie jest głośno,
lecz przeróbmy ją sobie raz jeszcze. Yann Martel opisuje rzekomą relację
Hindusa Piscine Molitor Patela (z czego dwa pierwsze człony to nazwa basenu w
Paryżu), który po katastrofie statku, na którym podróżował z rodziną do Kanady,
znalazł się w szalupie pośrodku oceanu jako jedyny uratowany. No, prawie
jedyny. Ojciec Pi miał w Indiach własne zoo i niektórych milusińskich zabrał ze
sobą w podróż w celach sprzedaży. Tak oto Pi, wyjątkowy nastoletni chłopiec
wyznający hinduizm, chrześcijaństwo i islam jednocześnie, został poddany próbie
wiary lądując na pokładzie z ogromnym tygrysem bengalskim.
Pierwsza nasuwająca się
obawa może być taka, że pisarz przesadził z ilością absurdu. Religia, duchowe
przeżycia młodego chłopca, zoo, dzikie zwierzęta, mięsożerna wyspa i oceaniczne
podróże, to sporo jak na jednego czytelnika, który być może wcale nie liczył na
fantastykę. I nie przeliczyłby się, gdyż wbrew pozorom Życie Pi to nie radosna quasi–Odyseja nastolatka, a opis ciężkich
zmagań z głodem i pragnieniem, próba zachowania człowieczeństwa i przede
wszystkim, przeżycia z wygłodniałym drapieżnikiem na pokładzie. Nie ma bajki o
kumpelskiej dwójce tygrys i Pi, jest życie rozbitka pełne strachu, drobnych
nadziei, rozważań na temat ludzkiej natury w sytuacji gdy fizjologia i odruch
bezwarunkowy przesłania sferę ducha. Można by mieć również obiekcje, czy w
związku z tym nie jest to jakaś religijna metafora – kto wie? Narrator, którym
jest w większej części książki sam Pi, nie zagłębia się jednak w szczegóły, nie
jest piewcą żadnej religii. Kwestię wiary odnosi tylko do siebie i do własnego ważenia
wartości, nie narzucając niczego czytelnikowi.
Poza rozwiniętą warstwą
duchową, która stanowi ważny element powieści, Życie Pi oferuje też wiele pięknych opisów natury i będzie nie lada
gratką dla osób o przyrodniczych zainteresowaniach. Pi snując swoją historię
nie raz zatrzymuje się przy różnych gatunkach zwierząt, opisuje ich wygląd,
zwyczaje, znaczenie gestów. Można się przy tym natknąć na dość mocne opisy
anatomii zwierząt, kiedy chłopak cierpi głód i pożera cokolwiek może, nie
szczędząc czytelnikowi biologicznych opisów tego, co pochłaniał będąc na skraju
śmierci. Jest to kolejny dowód na to, że nie mamy do czynienia z sielankową
historyjką.
Co więc budzi ten
czytelniczy niepokój odbijający się echem w medialnych zakątkach? Cóż, tutaj
należy chwycić za tekst i po prostu się z nim zapoznać, ponieważ wszelkie
kontrowersje związane są głównie z ostatnimi rozdziałami powieści. Na okładce
nie jest napisane, że mamy do czynienia z biografią, faktami – takich zapewnień
nie ma, więc nie warto irytować się nikłym prawdopodobieństwem pewnych
oceanicznych przygód. Autor zachował umiar, równoważąc dziwne zbiegi
okoliczności z trudną walką o życie głównego bohatera. Druga strona medalu jest
taka, że cała ta historia może być też jedną wielką metaforą przeżyć duchowych
Pi lub autora. Interpretacja zależy od czytającego, dlatego wielowarstwowość
tego tekstu jest jego atutem wyróżniającym go wśród zwykłych czytadeł.
Z okładki patrzy więc
na nas tygrys, który kryje za sobą powieść niebanalną. Dla jednych będzie ona
przerostem formy nad treścią, dla innych zaś chwilą świetnej zabawy, ucztą
wyobraźni lub wielką przenośnią pełną przekazów. Ważne jest to, że książka ta
na pewno zrobi wrażenie, nie ważne złe czy dobre, wzbudzi emocje i nie raz przywoła uśmiech na
twarz czytającego. Czy warto pouśmiechać się więc z młodym hindusem pośrodku
oceanu? Warto, dla poszerzenia horyzontów i niecodziennego spotkania, jeśli
ktoś tylko ma ochotę na takie dryfowanie.
_______________________________________________________
Dziś wieczorem postaram się zamieścić pierwsze wrażenia z gry Dungeon Siege III wraz ze screenami, chyba że przyjdzie mi ochota na zmontowanie krótkiego gameplayu, co opóźni pojawienie się posta, ale zdecydowanie urozmaici jego zawartość :)
Kurczę czytam Twoją recenzję i z jednej strony myślę "to może być interesujące", a z drugiej "to nie dla mnie", przecież nie lubię nadmiernych opisów przyrody i nie potrafię zrozumieć zwykle wątków hinduizmu (mam tu na myśli inne książki, które przeczytałam i miały takowy wątek), a świat fantasy też moim nie jest. Stoję przed dylematem, czas pokaże ;)
OdpowiedzUsuńBardziej niż na opisach przyrody, autor skupia się na zobrazowaniu swoich przeżyć wewnętrznych ;) Wszystkiego jest tu po trochę w stosunku na tyle wyważonym, że powinno być strawne. Ze swojej strony polecam dla zaspokojenia ciekawości ;)
UsuńObawiam się troszkę, że ta książka może mnie minimalnie znudzić, ale i tak przeczytam - podobno warto :)
OdpowiedzUsuńMartel musi mieć wspaniałą wyobraźnię, skoro wpadł na taki pomysł :)
OdpowiedzUsuń